piątek, 21 lutego 2014

Wyjec

Cześć!
Taki post informacyjny.
Niedawno na e-maila dostałam ciekawą wiadomość od pewnej blogerki (nie podam nicku, nie wytykamy palcami :D). Nie zaprezentuję jej całej, ponieważ była ona pełen nieprzyjemnych słów na k, h, p itd. :3 Jednak dotyczyła ona tego, że ludzie lubiący Harry'ego Pottera są małymi dziećmi, su**** itp. Zacytuję jedną linijkę, jakże ujmującego listu: "Dla mnie każdy kto jara się tym gównem jest na poziomie umysłu kilkulatka." Na koniec ta osoba, była tak bezczelna, że napisała: Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwy blog, to wejdź tu (i tu link do bloga). No więc weszłam. Jak można było się spodziewać, był to blog o Justinie Bieberze (cały szacunek dla jego fanek). Miał on ok. 50 postów, z czego wszystkie były mniej więcej takie same. Wyglądały tak:

(Wiele zdjęć Biebera)

"Bieber jest taki cudowny, że oh! Osoby go nie lubiące to zwyczajne su** i h***
Oto lista takim dz****:
(Tutaj lista ludzi, których postanowiłam nie wymieniać)

I kilka wiadomości, dla kochanej osoby, która napisała mi ten mail:
Potterheads to ludzie, którzy uwielbiają postać fikcyjną! To jest ważne, i trzeba to podkreślić. FIKCYJNĄ! Film, który powstał na podstawie książki, to też nic innego niż fikcja. A to, że używamy wizerunku sławnych osób, aby odwzorować wygląd opisywanych na blogu postaci, świadczy o tym, że idealnie wiemy, jak dana postać będzie wyglądać. Zresztą nie tylko my używamy wizerunku sławnych osób. Beliebers, Directionerki itd, też tak robią! I my nie mówimy/piszemy, że HP jest tak cudowny, że trzeba go uwielbiać pod każdym względem! To jest nasz gust i nic nam do waszego! Mam ci do powiedzenia tylko jedno:
 
Jestem Potterhead i jestem z tego dumna!


Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. 

Pozdrowienia Cappuccine 


środa, 15 stycznia 2014

Prolog

Dziewczyny ruszyły mozolnym krokiem wzdłuż ulicy, która niewątpliwie nazywała się Tulip Way. Przyjaciółki śpiewały głośno (tia... raczej głośno fałszowały) Stayin' Alive, przez co zostawały wysyłane im niezbyt przyjemne spojrzenia, jednak niektórzy ludzie posyłali im serdecznie uśmiechy. Jeden nastolatek nawet zatrzymał się i zaczął śpiewać razem z nimi (co tam że tekstu nie znał). Jednak przy zwrotce:
 Life goin' nowhere.
Somebody help me.
Somebody help me, yeah.
Life goin' nowhere. Somebody help me.

dziewczyny zostały zmuszone się zatrzymać. Jedną z nich, która zwała się Rachel Adams zatrzymał jeden, bardzo ciekawy staruszek.  Miał on długą, szarą brodę (niczym Gandalf) i wesołe niebieskie oczy. Był ubrany w fioletową szatę do ziemi, przez co przypominał dziewczynom księdza na kazaniu.
-Dziękuję panno Adams za dwa miłe porównania. Oraz proszę ściszyć ten śpiew bo rzeczywiście macie bardzo piękne głosy, jednak niektórym tutaj mugolom mogą się one nie podobać. Nie licząc tego osiemnastolatka, który z wami śpiewał tę jakże znakomitą piosenkę.- Odezwał się z uśmiechem na ustach. Czarodziejki, chcąc nie chcąc, głośnie wybuchnęły śmiechem. Tak, dobrze słyszycie. Czarodziejki. Bowiem dziewczęta, zwące się Rachel Adams oraz Rosalie Simmons, od 5 lat chodziły do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mimo, że należały do konkurujących ze sobą domów, Slytherinu i Gryffindoru, były dobrymi przyjaciółkami od wielu lat. Nawet najgorsze sytuacje nie potrafiły tego zepsuć, chociażby takie, jak znokautowanie młodego Weasley'a przez Rose (wywiązała się potem niezła bójka, ale o tym innym razem). Gdy dziewczyny opanowały śmiech i podniosły wzrok, dyrektor nadal spoglądał na nie łagodnie i z uśmiechem. Właśnie za to uwielbiały dyrektora. Opanowany, zabawny i nigdy się nie gniewał. Najlepszy dyrektor świata. Najlepszy i najstarszy dyrektor świata.
-Panno Simmons, pozwoli pani, że będę zmuszony zabrać Rachel i że nie zobaczycie się do końca wakacji?- zapytał się Dumbledore spoglądając na blondynkę. Rose pokiwała głową, posyłając mi ten uwielbiany przeze mnie łobuzierski uśmiech, który oznaczał mniej więcej, że w łóżku zastaniesz żabę. Dyrektor złapał  mnie za ramię i poczułam znajome (chyba jako jedyna tak mam) ściskanie w brzuchu. Minęło kilka chwil i stałam w kompletnie innym miejscu. Ulica za nic nie rozpoznawałam. Staruszka obok mnie nie było, jednak w ręce trzymałam kawałek pergaminu. Rozwinęłam go. Napisane było:
Hasło:
Grimmauld Place 12, siedziba główna Zakonu Feniksa.
Weasley'owie siedzą w środku, Syriusz i inni członkowie także.
Pańskie rzeczy stoją obok.

Spojrzałam w bok. Leżały tam moje rzeczy. Oczywiście nie tak sobie leżały. Były w czarnej walizce. Spojrzałam znowu na słowa napisane na kartce.Powtórzyłam je głośno. Usłyszałam ciche skrzypienie. Przede mną pojawiły się czarne drzwi, które jednym ruchem otworzyłam, jednocześnie zabierając walizki. Weszłam do dosyć ponurego holu, jednak moją uwagę pochłoneły głosy z jednego pomieszczenia. Usłyszałam tam śmiechy dwóch dobrze mi znanych rudzielców. Otworzyłam drzwi. Wszystkie spojrzenia natychmiast znalazły się na mnie.
-Rachel?- Zapytała Hermiona Granger. Kasztanowowłosa Gryfonka, która zawsze miała nos w książkach, ale tez niekiedy w cudzych sprawach.
-A co? Ducha się spodziewałaś? A kto tak pięknie z buta wjeżdża jak nie panna Adams?- Powiedziałam uśmiechając się szeroko. Wszyscy się roześmiali. Wśród zgromadzonych zdołałam rozpoznać Tonks, Moody'ego, Lupina, Syriusza, Weasley'ów oraz Pannę Granger. Nigdzie nie było widać Harry'ego Pottera.
-Ktoś mi powie co to za miejsce, skąd się tu wzięłam, co to Zakon Feniksa oraz co tu robię?*-Odezwałam się po raz kolejny. Do pomocy zgłosili się Fred i George. Zaczęli mi przedstawiać historię tego domu, ich historię, historię mojego przyjścia na świat, i jak do tego doszło. Mogłam się tego spodziewać po zadaniu pytania skąd się tu wzięłam? - oczywiście rudzielcy musieli mi podać jakże inteligentną odpowiedź. Spodziewam się bardzo ciekawego dnia.


Miało to zostać napisane przez nas obie,
niestety Róża wystawiła mnie do wiatru i
poleciała sobie do kina (beze mnie!) na
Krainę Lodu. Nie ma jak
kochana przyjaciółka :C (i tak cię kocham ;*)


Obserwatorzy